Szumnie mówiąc, powyższe przysłowie wyraża rezygnację z jednych dóbr na korzyść drugich, z powodu braku tych pierwszych. Rezygnacja zawsze przychodzi z trudnością i jest czymś niemiłym. Toteż powyższe przysłowie zawsze budziło we mnie sprzeciw. W dodatku, jeżeli weźmie się je dosłownie nie ma sensu. I ryby są przecież bardzo dobre, a raków mało kto w Polsce nie lubi. Wielu jest również amatorów łowienia ryb i raków. Rybacy-amatorzy trzymają się razem. Mają swój specjalny język, godzinami potrafią sobie opowiadać o wspaniałości złowionych przez siebie okazów. Pewnego lata byłam w miejscowości na północy Polski, położonej nad bystrą rzeczką płynącą do morza. Był wtedy obfity sezon na łososie. Złowienie łososia jest chyba marzeniem każdego rybaka. Jest to trudny połów. W jedzeniu zaś, jest to ryba trochę monotonna. Ponieważ tamtego roku łososi było mnóstwo, trzeba było wymyślać z nich coraz to inne potrawy. I tak wędziło się je w sposób następujący: duży płat oczyszczonego łososia soliło się mocno i pozostawiało na 24 godziny w chłodzie. Potem wieszało się go na drążkach nad ogniem. Ogień powinien dymić mniej niż przy zwykłym wę-
u, a bardziej palić się płomieniem.
