Niczego tak bardzo nie nienawidzę, jak niedzieli. Straszny dzień. Jeżeli się nigdzie nie idzie, ani nie przyjmuje gości, naprawdę nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Możliwości wyjazdu poza miasto — jeżeli nie ma się własnego lub zaprzyjaźnionego środka lokomocji — minimalne. Wszędzie tłok. Dzieci, jak na złość, wstają bardzo wcześnie. Mąż właśnie tego ranka przypomina sobie zadawnione i zadrażnione sprawy. Gosposia wychodzi lub jeżeli zostaje, to ma pretensje. Co nam zatem pozostaje? Czym, jak to się mówi w kabale, serce zaspokoić? Mam zbawienny pomysł. Można zamknąć się w kuchni i gotować potrawę, o której trzeba opowiedzieć rodzinie, iż wymaga absolutnej ciszy i spokoju. Ogarnia nas wnet błogosławiony zapał twórczy, tym silniejszy, że będzie to samoobrona przed wyniszczeniem nerwów.